WH40K Fanon Wiki
Advertisement

Bitwa z Tau rozgorzała na dobre tuż po przybyciu Inkwizycji. Morale Marynarki wyskoczyło poza skalę. Albo po prostu bali się nawalić na oczach ludzi, którzy jednym ruchem palca mogliby skazać planetę na zagładę.

Tak czy tak, imperialni walczyli teraz jak lwy przeciwko xenos. Armia Dominium może i przewyższała ludzkość na poziomie technologicznym, o ile nie była z nią na równi, ale nawet w połowie nie dorównywała ona liczebności oraz zajadłości wojskom Imperium, a w tym przypadku - Marynarce. No chyba, że to Tau z Vior'La; wtedy byliby na równi w kwestii zajadłości.

- Na prawą burtę iiiii... ognia! - rozkazał z szerokim, agresywnym uśmiechem Garrett, podczas gdy Dłoń Wojny wykonywała manewr. Po krótkiej chwili w stronę okrętów wroga pomknął niepowstrzymany grad pocisków. Kapitan z ekstazą w oczach patrzył na ten cudny akt niszczenia najeźdźców. Normalnie nie był nigdy tak cięty na obcych, ale primo: to oni zaczęli; secundo: tytuł "Łowcy Obcych" zobowiązuje.

Zatrząsło nagle całym okrętem. Wszyscy złapali się, czego mogli.

- Co to było?! - zapytała Rachelle.

- Garrett, wbili się w was! Czekajcie, zdejmę ich. - odezwał się przez vox Kirov. Nagle Harlan doskoczył do aparatury.

- Nie! Nawet się nie waż. Leć załatwić resztę. Tymi zajmę się już osobiście. - odpowiedział mu, jeszcze zanim doszło do czegokolwiek.

- Dobra, ale żeby nie było, że ci nie pomogłem.

Odetchnął z wyczuwalną ulgą. Potem spojrzał na córkę. Uśmiechnął się do niej.

- Masz ochotę zmierzyć się z kilkoma xenos?


- Śmierć Gue'La! - wykrzyknęli jednym głosem Wojownicy Ognia, wybiegając na korytarz. Wbili się jednym ze swoich małych okrętów i rozpoczęli rzeź najbliższych imperialnych załogantów. Tak. Zdecydowanie byli z Vior'La. Bo kto inny z niebieskoskórych xenos tak ochoczo pchałby się do walki?

Ogień karabinów pulsowych ustał dopiero wtedy, kiedy ostatni ludzki marynarz padł martwy na podłogę. Tau w jednej chwili ruszyli wgłąb korytarza. Zatrzymali się na rogu. Dowódca wychylił się ostrożnie, by sprawdzić, czy nikt nie nadchodzi... i nagle jego głowa została przebita na wylot adamantowymi szponami. Te po chwili opuściły wnętrze czaszki Tau, a przed pozostałych Wojowników Ognia wyszedł ich właściciel. Uśmiechnął się wrednie pod kapeluszem. Doskonale czuł ich szok.

- Wpadliście na zły okręt. - powiedział, po czym drugim kompletem szponów przeciął karabin najbliższego obcego, który akurat w niego celował. To był prawdziwy kopniak dla morale. Do tyłu. - Wiejcie.

Tau powoli i ostrożnie wykonali manewr "w tył zwrot i naprzód marsz". Nagle ujrzeli na swojej drodze urodziwą, niemal białowłosą Inkwizytorkę, w której dłoniach znajdowały się dwa falchiony. Kilka minut później na korytarzu był już tylko jeden Wojownik Ognia, który najwyraźniej nie chciał stracić honoru przez śmierć z ręki Gue'La, strzelił sobie w skroń. Cały korytarz wyglądał po tym jakby ktoś z Parkinsonem niósł otwartą czerwoną farbę.

- Hm. Szybko poszło. - zauważyła Rachelle.

- Gdyby to byli ich kanibalistyczni koledzy, byłoby trudniej. - odpowiedział Garrett, przetarłszy czoło. Spojrzał na dłonie córki. - Ostrza nemezis?

- Uwaga, kapitanie. Teraz zatrzęsie. - przez vox odezwał się oficer z mostka. Tak jak powiedział, mocno zatrzęsło całym okrętem, kiedy trafiła go jakaś torpeda. Oboje w jednej chwili przylgnęli do ściany.

- Dobra, to teraz ruszamy do środka ich "desantowca". - polecił córce Garrett i oboje ruszyli do włazu, zza którego wyszli Wojownicy Ognia.

Weszli do środka. Było tam jeszcze wielu Tau oraz piloci, którzy szybko zostali zanihilowani. Garrett i Rachelle mogli zatem rozejrzeć się po pokładzie ich statku. W zasadzie tylko dziewczyna wiedziała, co oznaczają te wszystkie komunikaty na ekranach obcych. Na całe szczęście nie było to nic spod szyldu: "Przegrzanie rdzenia" albo "Samozniszczenie nastąpi za 3-2-1". Jeden powód do strachu mniej.

- Całkiem przyzwoity statek. - zauważył Garrett. - Może nawet go sobie zarekwiruję. Chyba że ty chcesz.

- Nah, weź go sobie. - zaprzeczyła dziewczyna. - Zdecydowanie wolę imperialne. Mniej rzucają się w oczy. I purytanie się nie uczepią.


- No, i już nie wracajcie! - krzyknął przez vox Kirov, ze swojego mostka patrząc, jak niedobitki floty Dominium wykonują odwrót. I nagle w kierunku silników największego z nich poleciała torpeda. Eksplozja rozerwała je i okręt poleciał bezwładnie w kierunku pobliskiej planety. W eterze nastała głucha cisza ze strony sług Imperium. - No co? Sami byście to zrobili.

Garrett i Rachelle wrócili na mostek. Harlan usiadł dość ciężko na tronie. Spojrzał na resztki Tau dryfujące w pustce kosmosu.

- Niezły syf się tu zrobił... Dobra, nieważne. Dajcie mnie na głośnik. - polecił kadrze. Po chwili przemówił profesjonalnym tonem: - Poszukujemy Mistrza Inkwizytora Severusa Bernieriego. Siwe włosy, broda, elegancki ubiór, czarny humor. Gdzie może teraz być?

Nie minęło wiele czasu, aż usłyszał odpowiedź:

- Inkwizytorze, tutaj kapitan Isador Melchert. Mistrz Bernieri i jego świta byli na moim okręcie. Prosili o podrzucenie ich jak najbliżej granicy z xenos.

- Rozumiem, że powinienem go szukać na planecie?

- Tak, sir. Jest tam jedno wielkie miasto. Sądząc po pańskim opisie oraz tym, że jego towarzyszami było wiele kobiet, zakładam, że udali się na szczyt miasta.


Dralth - tak nazywał się ten świat. Wysokim i długim na wiele kilometrów łańcuchom górskim dorównywało tylko potężne miasto wyrastające spomiędzy nich. Poniżej rozciągały się różnorakie pola uprawne i tereny wydobywcze. Cała reszta świata stanowiła swoisty rezerwat, pozbawiony wszelkiego wpływu człowieka. Nic dziwnego, że Tau chcieli przejąć to miejsce - nie dość, że było bogate, to jeszcze malownicze. Takie małe Macragge.

Walkiria wylądowała na szczytach miasta. Inkwizytorzy natychmiast zostali powitani przez gubernatora i jego towarzysza. Garrett przewrócił okiem na ich widok.

- Ach, witamy! Witamy szanowną Inkwizycję na Dralth! - powiedział wyższy stopniem delegat. Był siwiejącym, brodatym brunetem przy tuszy, z zarzuconym na ramiona komisarskim płaszczem. "Wygląda bardziej na karczmarza niż na polityka." - stwierdził w myślach Harlan. - Nazywam się Eric Bauer, a to jest mój doradca, Leonard.

- Witam. - lakonicznie przywitał się łysy chudzielec w białym płaszczu.

- Zatem w czym możemy służyć?

- Poszukujemy naszego kolegi po fachu: Bernieriego. - od razu przeszła do rzeczy Inkwizytorka Lyons. - Ponoć tu przebywa.

- Tak, był tu jeden Inkwizytor Bernieri. - zastanowił się gubernator.

- Jeśli dobrze pamiętam, jest teraz w łaźni. Proszę za mną. - dodał łysy i powolnym krokiem wszedł razem z Garrettem, Rachelle i Bauerem do pałacu. Czerwone dywany, witraże, a do tego trofea w postaci czaszek, pancerzy oraz broni... Harlan był święcie przekonany, że to trofea przodków obecnego gubernatora. Ten wyglądał mu bardziej na kogoś, kto ładowałby w siebie kilogramy tłustego mięsa niż na wielkiego weterana. Nawet nie ujrzał na jego twarzy ani jednej blizny. Pewnie nigdy w życiu nie trzymał broni inaczej niż na pokaz.

Ale kompetencjami gubernatora zajmą się później. Teraz mają ważniejsze rzeczy do roboty.

Zaszli za Leonardem pod wysokie drewniane drzwi. Gubernator Bauer poszedł gdzieś indziej. "Może to i lepiej?" - zapytała w myślach tym razem Rachelle. Łysy mężczyzna otworzył powoli drzwi Inkwizytorom i spokojnym głosem oznajmił:

- Wasz przyjaciel powinien być tutaj.

Weszli do środka. Od razu poczuli bardzo przyjemny zapach. Coś jakby owoce różnej maści z delikatną nutą wina. Garrett, jako że znał Severusa jak mało kto, wiedział doskonale, co to za zapach.

Własnoręcznie przygotowany afrodyzjak.

Sam Harlan nie był święty, ale Bernieri w porównaniu do niego to książę piekieł. Swoją drogą, bardzo przyjemnych piekieł. Weszli głębiej, od razu czując zmianę w powietrzu, jaką była znacznie większa wilgotność. Po krótkiej chwili usłyszeli jeszcze spływajacą wodę.

- Severus! - zawołał Garrett. Tak dla pewności.

- Garrett? Co tu robisz? - odpowiedział mu starczy, bardzo znajomy głos. Inkwizytor Uśmiechnął się szerzej. - Chodź tutaj, młody! Niech no cię zobaczę!

Weszli jeszcze głębiej i oto, co ujrzeli: starego, brodatego Inkwizytora z masą blizn na ciele, siedzącego w chlorowanym basenie i masowanego przez dwie piękne kobiety. Jedną ludzką, drugą Tau. Całość wyglądała jak bardzo dosłowne udzielanie się w Związku Kombatantów. Albo jak harem. Harlan dziękował w duchu za długi mundur, bo nikt nie widział, że widok "towarzyszek" starego przyjaciela tak go nakręca.

- To jest Bernieri? - szeptem spytała ojca Rachelle, nie mogąc uwierzyć, że ma przed sobą jednego z bohaterów Imperium.

- Poznaj mojego tak-jakby-przybranego ojca. - odpowiedział z uśmiechem Garrett.

Severus wstał z pomocą swoich "koleżanek" i został przez nie przeniesiony - ku zdziwieniu obojga Inkwizytorów - na wózek inwalidzki. Harlan nigdy nie widział wcześniej swojego mentora na wózku. Może to przez jakieś dotkliwe rany? Zbyt dotkliwe?

- Poprzedzę twoje pytanie, młody: walka z Tyranidami bywa bardziej bolesna niż myślisz. Znacznie bardziej bolesna.


Oporządziwszy się, Severus wyszedł - czy raczej wyjechał - razem z Inkwizytorami i swoimi "towarzyszkami". Wszyscy skierowali się do biblioteki pałacu, gdzie siedział jedynie młody mężczyzna z widoczną masą modyfikacji bionicznych. Przeglądał jakieś typowo męskie czasopismo, a sądząc po wyrazie twarzy, natrafił na bardzo miłe dla oczu zdjęcie. Kiedy tylko ujrzał wchodzących Inkwizytorów, natychmiast ukrył pisemko za kurtką i zasalutował. Kilka sekund później mimowolnie zawiesił wzrok na Rachelle.

- Dobra. Więc skoro nie przybyliście tu w odwiedziny, to po co? - zapytał Severus, pchany na wózku przez "syna".

- Kojarzysz niejakiego Dragosa? - odpowiedział pytaniem na pytanie Garrett.

- Mój stary znajomy. A co?

- Poszukujemy go. Pomożesz?

- Jasne, czemu nie?

- Możecie przestać mówić do siebie samymi pytaniami? - wtrąciła się Rachelle.

Usiedli przy szerokim stole, gdzie dziewczyny Bernieriego nalały im wina. Severus doskonale wiedział, jak wykorzystać przywileje inkwizytorskie.

- Dobra, staruszku. To jak to z nim jest? - zapytała prosto z mostu Lyons.

- Heh. Już cię lubię, mała. - z uśmiechem odpowiedział Bernieri. Wziąwszy łyka alkoholu, poprawił się na wózku. - Dobra. Oto, co wiem o Dragosie...

Advertisement