WH40K Fanon Wiki
Advertisement

- A więc tak to się kończy.

Obrzeża zrujnowanego miasta. Stosy ciał ludzkich, obcych oraz niezliczona ilość zniszczonych maszyn różnego rodzaju straszliwie zdobiła pobojowisko. Niewielka grupa astartes wraz z nielicznymi niedobitkami regimentu planetarnych sił obronnych spoglądała jednak za miasto. Po tak ciężkiej walce by odeprzeć poprzednią, przybyła kolejna horda orków, dziesięciokrotnie większa od poprzedniej.

- Wycofać wszystkie siły do wewnętrznego kręgu, przygotować sekwencje minowania.

- Tak jest.

I[]

Lamenters

- Kapitanie Alecu*1 cóż to, czyżbyś stracił wigor.

Klatka treningowa aż się trzęsła od ciosów wymienianych przez wojowników wyglądających jak mistyczni herosi bajań prastarych kultur. Alec zaśmiał się, jednakże przeciwnik nie pozwolił na przerwanie walki wyprowadzając uderzenie, kapitan jak gdyby tylko na to czekał, w ułamku sekundy uniknął ostrza po czym zamachnął się łokciem wprost na twarz konkurenta, zatrzymując ją o milimetry przed spotkaniem z czaszką.

- Nigdy drogi Ichiro.

Astartes wrócili na pozycję łapiąc oddech przed kolejną rundą. W przerwie której sługi zakonne zaczęły ponownie namaszczać ich ciała świętymi olejkami, tak jak zawsze co dziesięć pojedynków.

- Co Cię więc trapi kapitanie.

Alec westchnął, poczekał aż sługi opuszczą sale treningową, odłożył broń i podszedł do projektora naściennego prezentującego co jest w okół nich. Podczas zwykłej podróży kosmicznej widzą za co walczyć, piękne planety atakowane przez zdradzieckich obcych lub przeklętych. Ale nie wszędzie trwa wojna, czasem zdarza im się widzieć niezliczone statki handlowe, dobrze prosperujące światy. To napełnia ich nadzieją, tak jak i twarze ocalonych przed furią obcych lub zdrajców. Nadzieją tak bardzo potrzebną podczas ich kary. Jest również i druga strona. Podczas drogi przez osnowe, bracia widzą niewyobrażalne potworności z którymi muszą się zmagać. Raz już Lamentujący zaginęli w tej przeklętej krainie. Walczyli i umierali walcząc z abominacjami których ludzki umysł nie może pojąć. Te "okno" przypomina. Dodaje zażartości i woli walki dzięki której treningi w klatce są dużo bardziej wydajne. A muszą takie być, bo zostało ich niewielu.

- Martwie się Ichiro. Pozostało już jedynie sześć miesięcy, sześć miesięcy i nasza stuletnia karna krucjata dobiegnie końca.

- Czekaliśmy na to bracie, czekaliśmy i cierpieliśmy tak długo, ale kres już bliski. Powinieneś się radować.

- Martwię się ... czy przetrwamy te miesiące.

Dramatycznie jak gdyby czekając na ten moment drzwi rozwarły się, do środka weszła dwójka astartes w potężnych pancerzach wspomaganych. O doświadczeniu ich noszących najlepiej świadczyły ślady uszkodzeń spoczywające na zbrojach, przybyli pochylili głowy.

- Kapitanie Alecu, mistrz wzywa.

- Niezwłocznie.

W zbroi terminatorskiej wraz z szatą ozdobną kapitan prezentował się jeszcze okazalej niż w klatce treningowej. Niewzruszony heros, weteran setek bitw, maszerował opustoszałymi korytarzami okrętu, nieliczni astartes z nadzieją i dumą w oczach spoglądali na swego wodza, który z lekkim uśmiechem oddawał skinienia głowy swym braciom. Wszakże ta parada jest tylko po to by podnieść ducha tych którzy przetrwali, a nie zostalo ich zbyt wielu. Zakaz wcielania do zakonu nowych braci przez sto lat połączone z niewobrażalnym pechem zakonu, pozostawiło przy życiu jedynie stu trzysiestu sześciu braci podzielonych na dwie kompanie, jednak były to kompanie stworzone przez najlepszych z astartes, każdy z nich wychodził zwycięsko z niewyobrażalnych walk, a teraz znów rysowała się przed nimi przyszłość. Większość z nich po incydencie w sektorze Baadab chciała jedynie zmazać hańbę w krwi. Teraz jednak, zostało jedynie sześć miesięcy.

II[]

- Trzy miesiące drogi od nas znajduje się pod system Heraklet, z danych które otrzymaliśmy zaatakowały ich duże siły zielonoskórych. Trzy zdolne do zamieszkania planety posiadają ponad przeciętnie dobrze wyszkolone i uzbrojone oddziały planetarnych sił obronnych, jednakże z pewnością nie poradzą sobie z tym zagrożeniem, poza nami odpowiedzieć na prośbę pomocy możemy jedynie my, regiment Haradiański w sile dwudziestu tysięcy piechoty z artylerią oraz - Mistrz zakonu westchnął głęboko i odwrócił wzrok ku projektorowi prezentującemu widok zza pancerza statku - Trzecia kompania Śmiertelnych Braci.

Tealen, głowa uzdolnionych psionicznie braci zakonu wystąpił przed szereg, a jego spokojny głos rozniósł się po sali.

- To znaczy, że będziemy jedynymi astartes przeciwko przeklętym orkom.

- Prawda, raz nas pozostawili w boju. Ale Tealenie, minęło już tak wiele wieków, może zrozumieli, że przyszłość ludzkości jest ważniejsza od uprzedzeń. Nasza krucjata dobiega końca, nie mogą w obliczu takiego zagrożenia tak po prostu odlecieć... Tak jak wtedy.

To było straszne. Dziewiąta krucjata Abaddona, planeta Corilla. Siły zdrajców były przeważające, jednak oni i tak odeszli, ale Lamentujący nie mogli pozwolić na rzeź, stanęli naprzeciw zagrożeniu mimo przeważającej przewagi wroga. Przeżyło ich jedynie około dwustu, ta rana mimo upływu lat jest wciąż żywa w umierającym zakonie. Jednak kapitan drugiej kompanii Oheas był ucieleśnieniem dobroci, za to uwielbiał go niemalże każdy który się z nim spotkał. Czy był to członek oddziału czy nawet ogryński cywil, każdego traktował jak równego sobie, miał jednak wielką wadę, zbytnia ufność i niezwykła zdolność do przebaczania. Drugą stroną odbijało się to również na kapitanie. Jego charakter nie pozwalał na zapomnienie o jakimkolwiek z marines który kiedykolwiek pod nim służył co atakowało go ze zdwojoną mocą gdy już nie zerkali na niego inni. Głowny zbrojmistrz wraz z wielkim aptekariuszem, zwanym Łapiduchem zaśmiali się smutno, jednak zanim przemówili Alec postanowił zabrać głos.

- Tak czy siak, dla nas nie ma ale, ani być może bracia. Wszyscy wiemy, że nie zebraliśmy się tutaj by zdecydować. Los zdecydował za nas. Nigdy nie opuścimy niewinnych, choćby miało to kosztować życie nas i nasz zakon. Więc pomińmy tą część i przejdźmy do konkretów. Kiedy tam dotrzemy ?

Mistrz Zakonu Malakim Phoros. Spojrzał z uśmiechem na swego kapitana, jednak smutek w jego oczach przedstawiał wszystko co czuli wszyscy zgromadzeni. To była ich ostatnia wojna. Ruszą i uratują tak wielu ilu zdołają. Nie powtórzy się Rzeźnia III. Umrą lub zdarzy się cud.

- Za trzy miesiące dotrzemy na miejsce. Przygotujcie swoich ludzi.

[]

III[]

Papa sang

- Nigdy się do Ciebie nie przyłącze - Skrzydlaty wojownik w złocistym pancerzu zachwiał się. Krew cieknąca ze wspaniałego pancerza wskazywała dobitnie, że walka dobiega już końca.

- Sanguiniusie - Twarz Horusa, tak wyniszczona przez czas, czas który nie mógł minąć*2, wydawała się zupełnie niewzruszona działaniami anioła Imperatora - Mój drogi bracie - Mistrz wojny jak gdyby nigdy nic odbił kolejne uderzenie patriarchy Krwawych Aniołów - Nawet jak gdybyś nie był wyniszczony walką, ze sługami które posłałem na naszego haha ojca i tak nie mógłbyś stawić mi czoła. - Sanguinus uderzył na Horusa ze zdwojoną siłą, szybkie uderzenia niemalże niedostrzegalne dla ludzkiego oka były wymienione między pół bogami wojny, w końcu jednak pierwszy syn, ten który upadł, pchnął zniszczonego anioła o ścianę. - Tysiące lat toczyłem boje w osnowie, przebyłem tą samą drogę co nasz przeklęty ojciec, nie masz ze mną żadnych szans. Przyłącz się do mnie ukochany bracie - przez chwilę Sanguinius widział w oczach swego brata tego samego Horusa którego miłował, tego który znał ciężkie brzemie jego legionu, jednakże był to tylko krótki ułamek sekundy. - Lub zgiń.

- Wolę więc zginąć !

IV[]

Pochłonięty melancholią Alec spoglądał ze spokojnym oddechem na planetę. Rzadko się zdarzało by planeta była w zadowalającym stopniu wykorzystywana, pozostawiając przy tym swe naturalne piękno. Oceany w barwie ciemnego granatu zajmowały większość przestrzeni, już z orbity widać było rozwijające się główne miasta jak i nienaruszone połacia lasów.

- Piękny widok prawda ?

Oheas stał obok niego, również wpatrzony jak w obrazek, obserwując artystyczne bogactwo planety którą mieli ocalić.

- Po wszystkim zamierzam ją namalować.

Alec oderwał się od projektora uśmiechając się smutno. Kiedyś było powszechne dla braci zakonnych oddawanie się pracom artystycznym. Wspaniałe obrazy zdobiły zakonne korytarze i sale które wypełniały pełne chwały pieśni nieugiętych astartes. Inni trudnili się rzeźbiarstwem, dając nieśmiertelność bohaterom zakonu. Jednak te dni już dawno minęły. Setki pechowych lat zmieniły ich, teraz liczyło się jedynie dobro obywateli imperium oraz przetrwanie. Takich jak kapitan drugiej kompanii można by policzyć na palcach dwóch dłoni.

- Jeżeli będziesz miał okazję.

Kompania Śmiertelnych Braci zmieniła kurs na pierwszą wzmiankę o przybyciu Lamentujących. Jednak nie był to ostatni cios od losu który spadł na synów Sanguinusa. Regiment Haradiański uwikłał się w walkę z zdadzieckimi xenos, eldarami w drodze do pod sektora. Pozostali więc tylko oni i planetarne siły obronne.

- Nie bądź taki ponury bracie. - Oheas zaśmiał się. Zawsze był pełny optymizmu. Alec czasem zastanawiał się jak z nim jest gdy nie ma nikogo obok, niezwykle sporadycznie spostrzegał bowiem głębokie cienie smutku w jego spojrzeniu. Niektórzy nawet żartowali, że został kapitanem, aby zakon nie popełnił rytualnego samobójstwa. Czarny humor, to było to co spora część braci zakonnych uwielbiała w rozmowach. Bo cóż innego im pozostało.

- Ten podsektor zmagał się już nie raz z zielonoskórymi. Mają nawet specjalne oddziały, uzbrojone w prymitywne tarcze i piki energetyczne. Są niezwykle podobni do pradawnych wojowników Świętej Terry, z czasów gdy jeszcze była zwana Ziemią.

Pierwszy kapitan, jak przeciwieństwo był posępny. Teraz mógł sobie na to pozwolić, teraz gdy patrzy na niego tylko Oheas. W kunsztownie wykonanej zbroi terminatorskiej prezentował się jak maszyna zniszczenia, jednak przed ocazami widział zagłade. Starał nie pokazywać tego po sobie, kapitan drugiej kampanii miał rację. Pod sektor miał nadzwyczajnie dobrze przygotowane oddziały obronne do walki z orkami jak i również mrocznymi eldarami, jednakże zielony potop który na nich zstąpił był niczym tsunami przy porannej mżawce. A jedynymi którzy stali między nimi, a zagładzie byli tylko oni. Alec uśmiechnął się do kapitana.

- Oby Twój optymizm dał nam zwycięstwo bracie. Widzimy się na polu bitwy.

Kapitanowie wymienili uściski po czym niezwłocznie udali się do swoich kapsuł desantowych.

V[]

- Łaaaaaaaaaaaaa !

Bestialski okrzyk kilkudziesięciu orków został brutalnie przerwany uderzeniem masywnej kapsuły desantowej która rozbryzgała ich fragmenty na wszelkie strony. Ale to co z niej wyszło było dla zielonoskórych znacznie, znacznie gorsze.

- Za Tych których miłujemy, giniemy w chwale !

Kapitan Alec wraz z czterema innymi astartes w zbrojach terminatorskich wyszli z kapsuły, orkowie początkowo zaskoczeni, rzucili się na nich nie wiedząc na kogo się porywają. Głowy, korpusy, ręce i nogi wraz z ogromną ilością posoki makabrycznie ozdobiły ten teatr mordu i zniszczenia. Nie była to bitwa w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, dużo bliżej było jej do rzezi. Zaskoczeni obcy padali raz za raz pod uderzeniami potężnych broni energetycznych. Jeden z nich, większy niż pozostali wskazał dłonią na kapitana.

- Ten ludź być mój !

Po czym ruszył pełen furii na marines, ale zanim dobiegł, jego chwalebną szarże zakończyła krótka seria z boltera szturmowego sierżanta Fidiasza. Astartes, powoli ale stabilnie przedzierali się przez zieloną hordę w kierunku umocnień mieszkańców planety. Młot energetyczny Aleca raz po raz rozmiatał kolejną partię wrogów po zrujnowanych ulicach stolicy.

- Jak się bawisz Alecu ? My tu mamy istne safari. Ustrzeliłem już siedemdziesiąt trzy, cztery, pięć - chwila ciszy - sześć tych ścierw, a ty ?

Drażniący głos voxu nie wybił Aleca z rytmu, zobacz - uderz - zabij. Jednakże znów powróciły myśli. Kiedyś "zabawa" w liczenie pokonanych przeciwników dawało mu uczucie satysfakcji, ale z każdą kampanią pozostawało coraz mniej ich braci i coraz mniej go to bawiło, aż w końcu przestał liczyć, jedynie odpowiadając lakonicznie.

- Z pewnością więcej niż Ty. I co to do cholery te safari ?

Coraz więcej orków zamiast bezmyślnie rzucać się na terminatorów, zaczynało myśleć o uniknięciu zagłady, jednakże pobratymcy z każdej strony nie pozwalali im na ucieczkę co jeszcze bardziej ułatwiało przerobienie ich na miazgę. Siły Lamentujących zostały maksymalnie rozciągnięte, najbliższy inny oddział był prawie kilometr od ich pozycji, podzielenie ich na samodzielne oddziały zrzuciło z kapitanów obowiązek synchronizowania posunięć oddziałów. Każdy miał swoje do zrobienia i każdy to zrobi. Oheasowi pozostawiło to dużo więcej luzu jako, że walkę wręcz traktował jako ostateczność.

- Polowanie na dzikie zwierzęta, czytałem o tym w jednej księdze. A co do wyniku śmiem w to wątpić, jeden z nich uczepił Ci się naramiennika i nawet tego nie zauważyłeś. Oj Alecu starzejesz się, czyżbym miał Cię niedługo zastąpić ?

Faktycznie, beznogi stwór uczepił się zbroi kapitana i próbował jeszcze gołą pięścią zrobić coś pancerzowi terminator z wiadomym skutkiem. Bez zwłoki Alec go zrzucił po czym rozdeptał głowę bestii potężnym tupnięciem.

- Oheas, Oheas... Ty chyba nas wszystkich przeżyjesz.

Wtedy właśnie przed oczami pojawiła mu się twarz kapitana drugiej kompanii. Gdyby nie był astartes mógłby mieć każdą kobietę która by go zobaczyła. Piękne rysy tak bardzo przypominające twarz ich prymarchy którą znają z rycin, wrażenie potęgowały wspaniale zadbane złociste włosy o których zwykłe ludzkie kobiety mogłyby tylko marzyć. W pewnym momencie w umyśle Aleca te włosy zmieniły barwę na białą, a wspaniałą twarz zastąpiła ludzka czaszka. Wzburzony tą wizualizacją kapitan wyrwał się z rytmu zabijania i rozejrzał się. Zielonoskórzy zginęli lub uciekli, a przed nimi ludzie z planetarnych sił obronnych stali tarcza przy tarczy, pika przy pice. Inni obsadzili nieliczne niezniszczone budynki, oraz sterty gruzu uzbrojeni w broń laserową. Nie było tutaj okrzyków radości, jedynie żelazna dyscyplina. Wystąpił przed nich człowiek w zbroi, jednak nie tej którą noszą niektóre regimenty gwardii, a w pełną zbroję płytową.

- Jam jest Król Leonidas, a to moi ludzie. Witajcie w Atenidzie.

VI[]

Trivia[]

*1 - Alec z gr. Obrońca Ludzi

*2 - Horus na planecie Molec wszedł przez te same wrota do Immaterium co Imperator przed stworzeniem prymarchów, gdy tam był czas biegł zupełnie inaczej i spędził tam niezliczone milenia, a w czasie realnym minęła niemalże chwila. Widać było po tym wydarzeniu na twarzy Horusa bruzdy świadczące o starzeniu się co w naturalnych warunkach nastąpiło by dużo później, jeśli w ogóle.

Advertisement