WH40K Fanon Wiki
Advertisement


Planeta Dantooine

Szybkie i celne cięcie miecza świetlengo przepoławia żołnierza Imperium na pół. Jego towarzysz szybko celuje swoim karabinem laserowym, jednak w pewnym momencie ogarnia go niemoc- jakby ktoś trzymał jego wolę w garści. Mistrz Mace Windu wykorzystuje te okazję- jego fioletowy miecz świetlny przebija się przez pancerz Cadańczyka a nastepnie jego serce. Jedi robi to szybko i bez jakichkolwiek uczuć- tak jak chciała Moc.

Skupiony Mistrz widzi obraz pole bitwy w o wiele większym zakresie niż jakikolwiek wojownik na planecie. Widzi zażartą bitwę w atmosferze planety, widzi ruchy nieznanego agresora. Jedna z grup niezbadanego przeciwnika kończy batalie z droidami- Separatyści wykorzystują ostatnią szansę żeby uciec z planety. Mistrz Mace Windu nie ma zamiaru tego robić, jako Jedi nie jest w stanie pozostawić mieszkańców planety na pastwę potężnego przeciwnika. Ma jednak wątpliwości- Punkty Przełomu są odległe i szybko znikają, jak gdyby nie było żadnej szansy na ratunek. Jak gdyby wszyscy byli już zgubieni.

Mace Windu martwi się, jednak jego żołnierze nie mają na to czasu. Wyposażeni w białe pancerze z fioletowymi elementami, skryci na szczycie góry której przyszło im bronić, strzelali ile sił w palcach. Przeciwnicy nie byli tak słabi jak licha armia droidów z którą wcześniej walczyli. Klony z 187 Legionu strzelali ze wszystkiego co mieli, stosowali każdą taktykę obrony defensywnej- a mimo to przeciwnik nie odpuszczał. Straty zdecydowanie nie były wyrównane- w mniej niż godzine zginęła połowa Legionu! Kimkolwiek są ich wrogowie, z pewnością będą stanowić trudny orzech do zgryzienia.

- W imię Imperatora!!- zakrzyknął jeden z żołnierzy Cadańskiego Regimentu, wyskakując zza skały.

Gwardzista  zaraz po wyskoczeniu wyładował serię karabinu laserowego prosto w Jedi, jednak dla Mistrza Windu nie było to śmiertelne zagrożenie. Odbijał wiązki lasera od swojego miecza świetlnego tak, że wracały do żołnierza Gwardii Imperialnej. Normalnie kończyło to walkę- wróg ginął od swojej własnej broni. Cadiańczyk jednak zdołał odskoczyć, unikając przykrego losu zginięcia od własnego lasera. Mistrz Mace Windu był pod wrażeniem- jeśli tacy są żołnierze szeregowi wroga, to strach pomyśleć o elicie.

Zamyślony Jedi nie zauważył że żołnierz Imperium rzucił mu pod nogi granat. Mace Windu ogarniał Mocą całe pole bitwy, kilometry w których ginęły najróżniejsze istoty- zaniedbując własną obronę. Naprawdę mało brakowało, żeby wszystko skończyło się tragicznie.
Gdy granat miał wybuchnąć, czyjaś ręka ośmieliła się odepchnąć Mistrza Windu zza jedną ze skał i z impetem wykopać leżący niedaleko granat. Jedi obejrzał się i zobaczył jak jeden z klonów odsuwa, a raczej odkopuje zagrożeniee daleko w powietrze. Granat wybucha jeszcze w powietrzu, a huk i lecące we wszystkie strony odłamki powodują jeszcze większy chaos na polu bitwy. Ten sam żołnierz który niemal zabił Mistrza Windu, teraz gryzł zęby ze wściekłości. Razem ze swymi towarzyszami wychyla się lekko zza skał by dokończyć dzieła. Ku swojemu zaskoczeniu zauważa że przeciwnik gdzieś zniknął.

- Chole..- tylko tyle zdążył powiedzieć jeden z wiernych sług Imperatora.

Klon dzięki swojemu plecakowi odrzutowemu unosił się wysoko w powietrzu. Trzymając w dłoniach dwa pistolety laserowe, naparzał w przeciwników ze wszystkich sił. Szyja, oko, szczęka- kilka strzałów i życie straciło trzech żolnierzy z Cadii. W tym samym momencie klony z 187 Legionu rozpoczęły jeszcze intensywniejszy ostrzał, by przeciwnik nie mógł skupić swojej uwagi na latającym klonie. Cadia wychowała jednak twardych i zdyscyplinowanych żołnierzy- rozumiejących się bez słów, dokonujących niemal niemożliwych czynów. Większa część skupiła się na walkach z przeciwnikiem na ziemi, podczas gdy jeden ze skrytych snajperów wycelował dokładnie w klona. Jego życie bardzo szybko by się skończyło, gdyby nie Mistrz Windu. Przy użyciu Mocy, szybko i niespodziewanie ściągnął klona któremu zawdzięczał życie na ziemie, zza relatywnie bezpieczną skalną obronę.

Mistrz Windu przyjrzał się dokładnie klonowi. Jego pancerz nie przypominał tego który nosiły klony z jego Legionu- zamiast fioletu, na jego pancerzu gościł niebieski. Oznaka przynależności do 501 Legionu- kilku żołnierzy-klonów przydzielono Mace Windu przed bitwą, chociaż Mistrz Jedi nie miał pojęcia dlaczego.

- To było niebezpieczne, żołnierzu.- powiedział Mace Windu.

Captain rex phase 2 armor with effects by 501sttrooperrex-d58lgmt

Kapitan Rex (https://www.reddit.com/r/StarWars/comments/25jv6j/captain_rex_wallpaper/)

- Generał Skywalker twierdzi, że w ekstremalnych sytuacjach można improwizować, sir.- odpowiedział mu lekko dyszący klon.

- Anakin Skywalker dopiero niedawno przestał być Padawanem.- powiedział oschle Mace Windu. Słowo "generał" w stosunku do ucznia Obi-Wana nie mogło mu przejść przez gardło.- Radzę z rezerwą podchodzić do jego rad.

- Tak jest.- odpowiedział klon, wychylając lekko głowę. Wyglądało na to że bitwa jeszcze trochę potrwa.

- Jak się nazywacie, żołnierzu?- spytał Jedi.

- CT-7567 "Rex", kapitan.- odpowiedział klon z 501 Legionu.

- Więc, kapitanie Rex.- zaczął Windu, przyjmując pozycję bojową.- Czas pokazać przeciwnikowi wartość żołnierzy Republiki.

Rex zaśmiał się cicho.

- Lepiej bym tego nie ujął, Generale.- odpowiedział klon, po czym ruszył do ataku.

Przestrzeń na planetą

Mistrz Wojny Danielew Ibrachimowić przyglądał się sytuacji panującej nad planetą. O ile na powierzchni nowego świata miały miejsce jakieś komplikacje, o tyle w przestrzeni powietrznej Imperialna Marynarka Wojenna triumfowała. Niemal żadna z jednostek wroga nie próbowała atakować floty Imperium, a te które próbowały, szybko zmieniały się w kupy latającego gruzu. Prawdziwa potęga dzierżona przez Jego wybrańców- serce aż rosło Mistrzowi Wojny. Gdyby jeszcze sprawy na planecie szły tak gładko jak nad jej powierzchnią, jego serce przepełniła by nieposkromiona radość.

Danielew Ibrachimowić podrapał się po brodzie. Trzeba będzie coś zrobić z oporem na planecie.

- Połączyć mnie z Omnis Arcanum.- rozkazał Mistrz Wojny.

Jego rozkaz natychmiast wprowadzono w życie. Niestety, z powodu problemów technicznych Danielew musiał nacieszyć się łącznością radiową, bez jakiegokolwiek obrazu.

- Mistrzu Wojny, tu Mistrz Jonah Welff.- dało się usłyszeć przez radio potężny, męski głos.- Jakie rozkazy?

- Mistrzu, chcę wiedzieć jak szybko wasza flota zdoła do nas dołączyć.- powiedział Ibrachimowić, nie odrywając wzroku od kosmicznej przestrzeni.

- Niestety, przejscie przez ostatnie stadium przestrzeni międzygalaktycznej może nieco zająć.- stwierdził Kosmiczny Marine.- Prawdopodobnie godzinę.

- Do tego czasu może być już po bitwie.- zaśmiał się Mistrz Wojny.

- Ta Galaktyka jest spora.- odpowiedział Mistrz Welff.- Krwawe Kruki z pewnością będą miały wiele okazji by dowieść swojej waleczności. Omnis Arcanum, bez odbioru.

Gdy tylko Mistrz Jonah Welff zakończył rozmowę, natychmiast przybiegła do niego kobieta z meldunkiem. Wysoka, szczupła blondynka o brązowych oczach była strasznie spocona i zdenerwowana.

- Mój...panie...- dyszała kobieta.- "Prawica Imperatora"...

- Okręt przewożący Adeptus Arbites i kadetów Gwardii.- wyszeptał pod nosem Mistrz Wojny.- Co z nim?

- Jest atakowany!- zakrzyknęła kobieta, jakby nie dowierzając własnym słowom.

Advertisement